Idę za ciosem!
Trzecia, już ostatnia część opowieści o mojej przygodzie z kolarstwem, a tym razem już dokładnie z ultra kolarstwem. Ta część historii jest mi najbardziej bliska, gdyż jest to czas, w którym już w 100% zaangażowałem się w rozwój formy sportowej. Moment, w którym zacząłem mieć nadzieję, że wreszcie trafiłem w segment sportowy, do którego mam jakiekolwiek predyspozycje.
Gdzie skończyłem?
Koniec roku 2020 był to czas, w którym podjąłem decyzję, że w kolejnym sezonie będę startował w ultramaratonach. Pamiętam jak na wakacjach w Żywcu wypisałem na kartce wszystkie za i przeciw, i ostatecznie podjąłem z Natalią decyzję, że warto spróbować.
Całą zimę pracowałem nad rozbudową pod kątem ultrakolarstwa. Była to całkowita nowość nie tylko dla mnie, ale również dla mojego trenera, który nigdy takiego zawodnika nie przygotowywał. Mimo to Maciek podjął rękawicę i przygotował plan roczny. Mi pozostało ciężko pracować.
Pierwszym sprawdzianem był vEveresting (wirtualny Everesting), który robiliśmy w ramach akcji charytatywnej. Pamiętam jak kręciłem na trenażerze na przeciwko ikony ultrakolarswa w Polsce Remka Siudzińskiego, co do dodatkowo dodawało mi otuchy. Udało mi się wtedy wykręcić czas 9.06h, który okazał się najlepszym wynikiem w Polsce oraz 40 wynikiem na świecie (na kilkaset zarejestrowanych prób).
Wtedy też zacząłem rozmawiać i radzić się Tomka Kowalika oraz Sylwii Kowalskiej, którzy zostali moimi mentorami w świecie ultra. Jestem im wdzięczny do dziś, że podzielili się ze mną wiedzą na temat ultrakolarstwa, spraw technicznych i logistycznych, których próżno było szukać na internetowych forach. Jeśli mogę, to teraz jeszcze raz Wam dziękuję!
To właśnie oni namówili mnie na kategorię solo. Pamiętam jak Sylwia powiedziała: „Damian, Ty będziesz wymiatał”. Zaufałem jej i tak właśnie wybrałem.
Dalej w testy.
Uznałem wraz z trenerem, że te 9h jazdy podczas vEverestingu to jednak zbyt krótko, aby ocenić moje przygotowanie. W planie pojawiły się dwie próby: 400 km jazda solo oraz jazda nocna.
400 kilometrów solo poszło bardzo przyzwoicie. Zrobiłem pętle dookoła Lublina i udało mi się dojechać z ładną średnią oraz niewielką liczbą postojów. Najgorzej było między 250 a 300 kilometrem. Bardzo cierpiałem, a czas płynął powoli. Jednak test wyszedł znakomicie.
Jazda nocna to było coś. Dookoła Warszawy przez Kampinos, średnia ponad 34 km/h. Ruszyłem około 23:00, a w domu byłem o 6:00. Pamiętam jak dziś, że jeszcze rano poszedłem do pracy.
I to miał być koniec testów. Pierwszy prawdziwy sprawdzian – Piękny Wschód 500 km. Niestety czas pandemii sprawił, że organizator przesunął wyścig na drugą połowę roku. Nie chciałem zostać z niczym, więc podjąłem samodzielną próbę przejechania 500 km. Finalnie wyszło około 530 km, a trasę pomagała układać mi Sylwia. Było naprawdę super, choć pojawiały się momenty, w których słupki na drodze przypominały mi ludzi. Ostatni odcinek, a dokładnie objazd w Sulejówku, nie był przyjemny. Szczególnie, że się zgubiłem i goniły mnie psy. A ucieczka w ciemnościach przed zwierzętami to zupełnie inna liga, niż w dzień, w słoneczku. Do domu dojechałem około 2:00 w nocy. Całą noc cierpiałem, miałem dreszcze, gorączkę, organizm walczył ze skrajnym zmęczeniem. Kilka dobrych dni dochodziłem do siebie.
Pierwszy start!
Padło na Maraton Podróżnika. Było to ultra bez wsparcia, w formule samowystarczalności. 520 km po Bieszczadach. Oczywiście jak i poprzednio zdecydowałem się na start za radą moich mentorów. Na start pojechałem z Tomkiem, który cały czas radził mi jak zaplanować wyścig.
To był też wyścig pierwszych poważnych błędów i łapania doświadczenia. Pamiętam, że po odbiorze pakietów pojechaliśmy z Tomkiem na nocleg, a ja chciałem poprawić przednią lampkę. Pociągnąłem zbyt mocno i złamałem uchwyt. Lament, płacz, przerażenie. Na całe szczęście Tomek zachował chłodną głowę i przykleiliśmy lampkę taśmą izolacyjną.
Drugim błędem było zamontowanie bidonu na kierownicy. Spadł po 20 km jazdy, a ja straciłem jeden z trzech bidonów. Jak się potem okazało, nie zamontowałem odpowiedniego zabezpieczenia. Warto też pamiętać, żeby kupować w sklepie wodę niegazowaną. Po nalaniu do bidonów z izotonikiem wody gazowanej wszystko wystrzela, a Ty musisz przez najbliższe 400km jechać cały poklejony. Tyle z błędów nowicjusza (choć pewnie jeszcze kilka było), teraz o samym przebiegu.
Udało mi się złapać do pierwszej grupy, w której jechał Mariusz Marszałek, Zbyszek Słomiany, Tomek Rozmiarek i chłopaki z Kopyto Ultra. Wszyscy doświadczeni. Początek był żwawy, tempo tak mocne, że po kilku godzinach miałem intensywność w okolicach 90%. Walczyłem do momentu, gdy zostałem sam z Mariuszem. Wtedy Mariusz wystrzelił pod górę w Arłamowie, a ja nie dałem rady utrzymać koła. Pomimo wielu prób, stale utrzymywałem stratę w okolicach 200 metrów za Mariuszem. Po około 250 km, gdy dojechałem chwilkę po nim do sklepu aby uzupełnić zapasy, dogadaliśmy się, że współpracujemy do mety. Stale powiększaliśmy przewagę nad resztą stawki, złapaliśmy również w trakcie Romka Jagodzińskiego, z którym dojechaliśmy na metę.
Noc była tragiczna. Deszcz, burza i wąskie bieszczadzkie drogi. Było przeraźliwie zimno, wiele razy prosiłem chłopaków o postój, oni jednak powtarzali jak zaklęci „jak się raz zatrzymasz, to już nie ruszysz”. Mieli rację. Gdyby nie oni, pewnie nie dojechałbym solo do mety, dlatego ten ultramaraton i zwycięstwo, zawdzięczam właśnie im.
Pamiętam jak na mecie zadzwoniłem do Natalii i ryknąłem płaczem – „wreszcie, nareszcie wygrałem”. To było niesamowite uczucie, warte każdej minuty cierpienia. Podsumowując, z czasem lekko ponad 17h dojechałem na pierwszym miejscu z Mariuszem Marszałkiem.
Co dalej?
Większość wyścigów opisywałem w osobnych relacjach, więc chyba nie ma sensu się powtarzać.
Co mogę dodać? Może to, że rok 2021 ułożył się tak, jakbym sobie tego nie wymarzył w najbardziej optymistycznych snach. Każdy wyścig to sukces oraz odkrywanie nowych granic własnego organizmu. Muszę Wam przyznać, że jak o tym myślę mam gęsią skórkę połączoną z przeszklonymi oczami.
Pierścień Tysiąca Jezior, w którym dojeżdżam pierwszy. To „szybkie 34”, które na każdym punkcie było zapisane i wzbudzało podziw. Taki świeżak, który wszystkich zaskoczył. To uczucie na mecie, gdzie uzyskuje najlepszy czas edycji, a za rok ustanawiam nowy rekord ultramaratonu.
Potem Małopolska 500tka, którą pieczętuję niezagrożoną pierwszą pozycją od startu do mety. Szach i mat, pełna dominacja.
I Ultra Time trial, gdzie bez przygotowania zajmuje drugie miejsce, za świetnie dysponowanym Czarkiem Wójcikiem.
Piękny rok, pełen sukcesów i wspomnień.
Rok 2022
To miał być rok przełomowy. Z góry ustaliłem plan – zwyciężyć w całym cyklu Pucharu Polski w ultramaratonach kolarskich. Wygrać wszystko i zrobić kilka rekordów.
Wiedziałem, że to jest ta chwila, kiedy muszę, ale to muszę łapać szanse i zaspokoić ambicje grubaska z pierwszej części historii. Ten moment, aby wreszcie się spełnić sportowo.
Od zawsze powtarzam: „Jak celować to w chmury”! Przygotowania to była rzeźnia. Trenowałem ciężko, poprawiałem pozycję na rowerze i tym razem zainwestowałem w sprzęt.
Gdy w roku 2021 UTT jechałem na zwykłym rowerze szosowym, Czarek miał rower czasowy z dyskiem. Wiedziałem, że to atut, więc złożyłem budżetową czasówkę, mojego Giant’a Trinity. Rama, która miała 8 lat, dysk ponad 10 lat, przednie koło myślę, że pamiętało czasy mojego dzieciństwa. Rower był na mechanicznej grupie Shimano 105, ale jeździł i to szybko!
Dodatkowo dotarła do mnie wreszcie Emonda SL6 PRO, dzięki uprzejmości sklepu MyBike.pl. Nie był to rower do ultra, bo jednak brak mu typowego „szlifu” aero, ale była to nowa i wygodna konstrukcja, dodatkowo na hamulcach tarczowych. Na ten moment musiała wystarczyć i jak przeczytacie poniżej, spisała się całkiem nieźle.
Piękny Wschód 2022
Zwycięstwo i najlepszy czas edycji. Walczyłem zaciekle z Czarkiem od startu, w okolicach 90 kilometra go wyprzedziłem i powiększałem przewagę (Czarek potem miał defekt). Wygrałem!
Mszana 24H 2022
To był mój popis. Zwycięstwo z przewagą 50 kilometrów oraz nowy rekord ultramaratonu. Dostałem ogromny puchar, a na metę wjeżdżałem w obstawie motocykli. To było coś!
Pierścień Tysiąca Jezior 2022
Broniłem tytułu i obroniłem go w fantastycznym stylu. Walczyliśmy z Czarkiem zaciekle, jednak w okolicach 400 kilometra go wyprzedziłem i uzyskałem około godzinną przewagę na mecie. Ten ciężki i wyczerpujący bój zapewnił mi też nowy rekord ultramaratonu. Nikt dotąd nie przejechał go w czasie 18 godzin i 17 minut! Dzięki Czarek za tę walkę!
Ultra Time Trial 24H 2022
Odegrałem się za poprzedni rok i dominując od startu zwyciężyłem. Udało się nawet zdobyć puchar mistrza najszybszej rundy. Tym wyścigiem postawiłem kropkę nad i!
Bałtyk – Bieszczady Tour 1030km 2022
Nie ukrywam, że z dumą zamykałem stawkę ultramaratonu z numerem 1, jako lider klasyfikacji. Ruszyłem ostatni z promu w Świnoujściu.
Organizator podkreślał, że moja przewaga była taka duża, że zwycięstwo w całym cyklu mogła mi odebrać tylko awaria sprzętu i nieukończenie zawodów. Z wyliczeń wynikało, że miałem ekwiwalent około 500 km zapasu. Byłem z tego naprawdę dumny.
Jednak Bałtyk Bieszczady był totalną klapą. Nie zamierzam się tłumaczyć, bo nie lubię tego robić. Dodam tylko, że na tym wyścigu Rafał Wrożyna, Romek Jagodziński, Czarek Wójcik, Bogdan Adamczyk i inni byli lepsi. Szczerze im tego gratuluje!
Ja sam bardzo cierpiałem od startu do mety i walczyłem o każdy kilometr. Dojechać musiałem i dojechałem. Zwyciężyłem w całym cyklu Pucharu Polski w ultramaratonach i cel zrealizowałem!
Podsumowanie.
To już koniec mojej opowieści. Jestem tu i teraz. Z nowym celem, który jest dużo bardziej wymagający niż poprzednie.
Rekord Świata w jeździe 24h, czyli 1026 kilometrów w 24 godziny. Dokonał tego Chris Strasser, ikona ultrakolarstwa. Ja zamierzam go pokonać i zrobię wszystko, aby ten cel zrealizować!
Trzymajcie kciuki!
Damian Pazikowski