Odpowiedź jest prosta – planować!
Jeśli tak jak ja nie lubicie błądzić i wyciągać co chwilę telefonu z kieszonki, a z trasy chcecie wycisnąć zawsze jak najwięcej, ten artykuł jest właśnie dla Was.
Postaram się w nim podzielić swoimi doświadczeniami w wytyczaniu tras i przedstawić najlepszy wg mnie program do ich planowania. Skupię się głównie na aspektach technicznych i dam Wam kilka cennych rad. Upodobania co do krajobrazu są mocno indywidualne, więc ten wymiar pozostawię Waszej fantazji.
Również droga do celu jest kwestią gustu. Na pewno większość z Was uwielbia wijące się górskie serpentyny, ale już to czy jechać w dole doliny z widokiem na strome zbocza, czy też górą, z panoramą na tęże kotlinę – to sprawa indywidualna. Zresztą atrakcyjne widoki są najczęściej wynikiem dobrego planu.
Krok pierwszy – założenia.
Załóżmy, że już wybraliśmy polecaną i interesującą nas destynację. Na potrzeby artykułu niech to będzie jedna z kanaryjskich wysp, którą planuję wkrótce odwiedzić – Teneryfa.
Ustalmy też, że naszym wyborem na przemierzanie wyspy będzie rower szosowy, gdzie ogranicza nas zarówno rodzaj jak i jakość nawierzchni. Oczywiście kawałek dobrą szutrówką przejedziemy, ale docelowo chcemy się poruszać po jak najlepszej jakości asfalcie. Niestety jeśli dobrze nie znamy trasy, to zwykle będzie to w 100% możliwe. Jednak zawsze warto spróbować.
Kiedy wybieramy MTB lub gravel, aż tak precyzyjny plan nie jest konieczny. W razie zaskoczenia zawsze możemy pojechać na azymut przez las, zjechać na ścieżkę widoczną poniżej naszego szlaku, czy przejechać przez strumień lub mniejszą rzeczkę. Track warto mieć, ale wytyczanie można sprowadzić do założenia – gdzie jest ścieżka na mapie, tam da się przejechać.
Przyjmijmy również, że nie korzystamy z gotowych i dostępnych w sieci tracków. Osobiście wolę tego unikać, bo nigdy nie wiadomo czy jest to trasa przejechana i sprawdzona. Nawet jeśli jest to zweryfikowany ślad np. ze Stravy kogoś znajomego, to nie zawsze mamy pewność czy nie pomylił drogi i gdzieś nie zawracał. Taką trasę można oczywiście sprawdzić kawałek po kawałku, ale chyba prościej jest stworzyć od podstaw swoją, odpowiadającą nam długością, przewyższeniem i zakładanym czasem przejazdu.
Odrzućmy też wariant wygodnicki i załóżmy, że nie znamy nikogo, kto podzieli się swoimi w 100% sprawdzonymi trasami, czy nawet narysuje dla nas pętle startującą spod naszego miejsca pobytu.
Automatycznym nawigacjom wytyczającym trasę też radzę nie ufać. Może to być przydatne kiedy już naprawdę się zgubiliśmy, nie mamy pojęcia gdzie jechać i jak wrócić do domu. Wtedy opcja typu „wróć do punktu startowego” ratuje sytuację. Jednak ciekawej i precyzyjnej trasy kolarskiej raczej nie wytyczy.
Krok drugi – narzędzia do planowania.
Tutaj wybór jest zapewne dość szeroki, a ja pewnie nie znam nawet połowy wszystkich dostępnych aplikacji. Kiedy już zacząłem w ogóle planować trasy, początkowo działałem na Garmin Connect i Strava. Na pewno mają one wielu zwolenników, jednak mi zupełnie nie leżą. Szczególnie, że są lepsze opcje, o czym za chwilę.
Te najbardziej popularne.
Aplikacja Garmin jest darmowa, ale wyjątkowo toporna i mało intuicyjna. Często zawyża przewyższenia, które nie pokrywają się ani z innymi programami, ani z rzeczywistością. Jeśli jesteśmy posiadaczami licznika Garmin, program ten pozostawmy sobie tylko do synchronizacji jazd. Choć jak wiadomo i to nie zawsze poprawnie działa.
Ze Strava jest już lepiej. W ostatnich latach znacznie poprawili funkcjonalność planowania tras. Ze względu na ogromną ilość użytkowników bardzo fajnie działa heatmapa, czyli narzędzie, które w graficzny sposób pokazuje najbardziej popularne i uczęszczane drogi.
Jest też wyszukiwarka pobliskich tras, dzięki czemu, gdy jesteśmy na nieznanym terenie, możemy wyszukać zapisane przez innych okoliczne pętle. Niestety tu pojawia się problem, o którym pisałem wcześniej – mogą one być niesprawdzone, nie odpowiadać nam długością, a co więcej, startować z niedogodnego dla nas punktu. Poza tym, Strava nie oferuje zbyt wielu warstw mapowych, a korzystanie z planera jest dostępne tylko dla płatnych subskrybentów.
Niemniej, jest to nadal najlepsze narzędzie do rejestrowania jazd. Dzięki rozbudowanym funkcjom społecznościowym możemy podzielić się z innymi fajnymi pętlami i fotami. Osobiście staram się to robić, a tym samym promować ciekawe i nieoczywiste miejsca rowerowe, które być może kiedyś kogoś zainspirują. Was również do tego zachęcam!
Jeśli nie powyższe, to co?
I tutaj wjeżdża cały na biało – Ride With GPS.
Od kiedy jeden z kolegów pokazał mi kilka lat temu tę aplikację, nigdy nie przeszło mi przez myśl, żeby ją zmienić. Co więcej, zawszę ją polecam i „zarażam” nią wszystkich zainteresowanych tym tematem.
Aplikacja idealna?
Podobno ideałów nie ma, ale na pewno są opcje do nich zbliżone.
Ride With GPS występuje w wersji desktop (on-line) oraz mobilnej, w wariantach darmowym i płatnym. Przez jakiś czas testowałem wersję płatną i muszę przyznać, że darmowa jest zupełnie wystarczająca. Nie mamy co prawda dostępu do bardziej zaawansowanych funkcji jak analizy, duplikowanie czy dzielenie tras, a funkcjonalność wersji mobilnej jest mocno ograniczona (nie można planować tras w telefonie). Jednak zupełnie nie przeszkadza to w wygodnym i efektywnym wykorzystaniu programu.
Ogromnym plusem jest ilość warstw mapowych (aż 11, w tym OSM Cycle, którą uwielbiam!), a totalnym sztosem możliwość podejrzenia Google Street View z poziomu aplikacji. Dzięki temu podczas planowania, możemy na bieżąco podglądać jak wygląda nawierzchnia i stan drogi. Biorąc oczywiście poprawkę na aktualność i dostępność zdjęć.
Świetną sprawą jest bieżące wyświetlanie profilu trasu pod mapą. Dzięki temu widzimy ile trasa zawiera podjazdów, czy nie są one dla nas zbyt długie czy strome.
W darmowej wersji jest również heatmapa, choć w trochę okrojonej postaci, tzw. Public Heatmap. Z mojego doświadczenia różni się ona od tej z płatnej wersji tym, że nie widzimy jej w oknie plannera. Przez to musimy mieć włączoną oddzielną kartę w przeglądarce i od czasu do czasu podglądać czy ktoś kiedyś przemierzał interesującą nas drogę. Osobiście jednak rzadko się tym sugeruję.
Społeczność może inspirować.
Program ma też wiele innych funkcji i zastosowań. Można go używać do rejestrowania jazd, które po synchronizacji np. z Garminem zapisują się podobnie jak na Strava. Możemy też nawiązywać znajomości i „follow’ować” innych użytkowników, których jazdy wyświetlane są w „feed’dzie”. Nie jest to na pewno tak spektakularne i funkcjonalne jak we wspomnianym wyżej serwisie. Pozwala jednak w bardzo prosty sposób skopiować czyjąś trasę do swoich tras lub otworzyć ją do edycji. A stąd już bardzo krótka droga do stworzenia własnego kursu na jej podstawie.
Moją strategią na wykorzystanie tej funkcji jest obserwowanie wyłącznie osób, które jeżdżą w ciekawe miejsca i tworzą dobre trasy. Dzięki temu mam sporo materiału do inspiracji.
Krok trzeci – planowanie czas zacząć!
Po rejestracji w serwisie wybieramy Route Planner. Następnie w okienko Enter Location wpisujemy miejsce naszego startu i przystępujemy do wyklikiwania trasy w interesującym nas kierunku.
Po dodawaniu kolejnych punktów (Control Points) na drodze zaczyna pojawiać się czerwona linia oznaczająca ślad naszej trasy. W okienku Routing wybieramy Follow Roads i środek transportu jakim będziemy się poruszali. Do wyboru jest rower i samochód, można też zaznaczyć trasę pieszą. Ponieważ punkty kontrolne stawiamy niezbyt gęsto, najczęściej co kilometr lub kilka, wybór środka transportu ma znaczenie w momencie rysowania przez program optymalnej trasy między punktami.
Gdy wybierzemy samochód możemy być pewni, że trasa będzie przebiegała drogą asfaltową, najprawdopodobniej główną. W przypadku roweru będzie to już mniej uczęszczana droga, niekoniecznie asfaltowa. Wybór pieszego to zwykle drogi poboczne i ścieżki, opcja szczególnie przydatna dla MTB. Jeśli wybierzemy samochód, automat nie poprowadzi nas drogami niedostępnymi dla tego środka transportu. Natomiast przy wyborze pieszego, nie pozwoli nam iść np. autostradą. Tak w skrócie to działa.
Oczywiście wygenerowaną automatycznie trasę możemy modyfikować, przeciągając ją kursorem w wybrane miejsce. Możemy też dodawać lub kasować punkty kontrolne, pozwala na to funkcja Control Point.
Ja z reguły staram się wybierać drogi jak najbardziej lokalne. W Polsce jak ognia unikam dróg krajowych (oznaczonych czerwonymi tabliczkami) i wojewódzkich (żółte tabliczki). Zagranicą staram się omijać ich odpowiedniki.
Na naszej przykładowej Teneryfie polecam drogi oznaczone literami TF i trzema cyframi na żółtym lub zielonym tle. Podobnie jest na innych wyspach archipelagu, z tym, że zmieniają się pierwsze dwie litery ich oznaczenia. I tak mamy GC jak Gran Canaria, FV jak Fuertaventura itd.
No dobrze, ale czy to na pewno jest asfalt?
W ostatnim czasie do programu została dodana nowa funkcjonalność – rozpoznawanie nawierzchni. Kiedy rysujemy trasę, czerwona linia oznaczająca ślad jest ciągła, jeśli prowadzi asfaltem, a staje się przerywana, gdy z niego zbacza. Dodatkowo, w lewym bocznym menu można znaleźć informację o nawierzchni (Paved, Unpaved, Unknown).
Ja jednak w te dane nie do końca wierzę. Zwykle mój pierwszy ruch to kliknięcie w ludzika Street View i przeciągniecie go w interesujący mnie punkt. Jeśli dany teren ma pokrycie fotograficzne to ok, wytyczam dalej. Przy okazji warto też sprawdzić czy wybrana trasa prowadzi przez ciekawe otoczenie, jeśli nie, można poszukać jakiejś alternatywy.
Co jednak w przypadku, kiedy Street View nie jest dostępne? Na pewno z domyślnej warstwy map Google niewiele się dowiemy. Są tam wprawdzie odwzorowane różne średnice dróg, ale nie ufałbym temu bezgranicznie. Bywa też tak, że niektóre drogi nie na niej są w ogóle oznaczone. Wtedy z pomocą przychodzą inne warstwy.
Mapy, mapy, mapy!
Zwykle moim pierwszym wyborem jest OSM Cycle. Warstwa stworzona specjalnie dla rowerzystów, zawierająca szczególnie przydatne im informacje, jak choćby ścieżki i szlaki rowerowe. Jednak nie to jest w niej najciekawsze. Przy odpowiednim zbliżeniu zauważymy, że krawędzie dróg są oznaczone liniami ciągłymi lub przerywanymi. Zasada jest taka – te pierwsze w 99% są asfaltowe, gdzie 1% zostawiam na sporadyczne bruki. Natomiast te oznaczone linią przerywaną, to może poza nowo wylanymi asfaltami praktycznie zawsze szutry lub drogi gruntowe.
Kiedy już lepiej poznamy program i oznaczenia na innych warstwach mapowych, możemy spróbować bardziej dogłębnej analizy. Czasami uda się z nich naprawdę sporo dowiedzieć, szczególnie przy wyznaczaniu tras pod MTB lub gravel.
Mi zdarzało się sięgać nawet do skanów przedwojennych map wojskowych (poza tym programem) w poszukiwaniu starych i nieczynnych szlaków. Jednak to już temat na inny artykuł.
Satelitarna odsiecz.
Jeśli OSM Cycle to za mało, możemy pokusić się o włączenie warstwy satelity. Przy dużym zbliżeniu, szczególnie w otwartym terenie, doskonale widać czy droga jest asfaltowa, czy nie.
Dla przykładu, na Teneryfie zdjęcia satelitarne są tak dobrej jakości, że możemy biesiadującym w ogródku lokalesom niemalże zajrzeć do talerza. Jeśli po tej weryfikacji nadal nie jesteśmy pewni czy dany kurs jest dobrym wyborem, lepiej skierować się na inną trasę.
Kiedy dostępne drogi to za mało.
Dla odważnych i bardziej wprawionych jest też opcja Draw Lines. Bardzo przydatna jeśli z jakiegoś powodu program nie chce nas poprowadzić wskazywaną przez nas drogą. Kiedy jesteśmy pewni, że jest to możliwe, bo np. już tamtędy jechaliśmy, używamy tej opcji swobodnie. Jeśli nie, to powinna nam się zapalić czerwona lampka, gdyż najprawdopodobniej jest to jakaś niewidoczna na pierwszy rzut oka przeszkoda. Może to być teren otoczony płotem, urwisko, rów i wiele innych niespodzianek. Kiedy dodatkowo w tym miejscu nie jest dostępny widok Street View, to najczęściej nie pomoże też wspomniana wyżej analiza mapy OSM Cycle. Z widokiem satelitarnym też bywa różnie.
Można mimo to zaryzykować i tak jak ja odbić się czasem od przeszkody nie do przejścia. Jeśli jednak lubicie uczyć się na czyichś błędach, to warto wtedy zaufać programowi i ślad poprowadzić inną drogą.
Pętla zaplanowana i co dalej?
Gdy już zapiszemy trasę na naszym koncie w Ride With GPS, wypadałoby ją wgrać do naszego licznika. Wg mojej wiedzy można to zrobić na trzy sposoby. Dwa bardziej manualne i jeden w pełni automatyczny.
Manualne polegają na wyeksportowaniu odpowiedniego pliku (oprócz najbardziej popularnego GPX do wyboru jest kilka innych formatów) i przesłaniu go do urządzenia. Można to zrobić przez Garmin Connect lub przesłać plik kablem z komputera do telefonu lub licznika.
Najciekawsza jest jednak trzecia opcja, niestety dostępna tylko dla (nie)szczęśliwych użytkowników urządzeń Garmin Edge. Żeby ją przeprowadzić należy połączyć Garmin Connect z Ride With GPS (Menu -> Settings -> Connected Services), a w urządzeniu poprzez Connect IQ Store pobrać aplikację Ride With GPS. Tym sposobem, w pobranej aplikacji, już na naszym Garminie, widzimy nasze trasy z programu. Zarówno ostatnie jak i te wcześniej przypięte (Pinned), co można zrobić w zakładce Routes. Otwarty kurs zapisujemy na później lub uruchamiamy od razu.
Podsumowanie.
Jeśli dobrnęliście do końca, to od tej pory powinniście spokojnie dać sobie radę z podstawowym planowaniem tras w Ride With GPS. Choć jak wszytko i ta czynność wymaga złapania pewnej wprawy. Część tych wskazówek zapewne z powodzeniem wykorzystacie również rysując kursy w innych aplikacjach.
Oczywiście nawet najdoskonalszy track może okazać się niewiele warty w zderzeniu z remontem, objazdem lub nagłym uszkodzeniem drogi. Są też rejony, gdzie te wszystkie mądrości nie mają zastosowania. Choćby ze względu na słabe pokrycie Google Street View czy niedostatecznie często aktualizowane mapy i zdjęcia satelitarne. Wtedy nie ma wyjścia, najlepiej trasę znać lub mieć odpowiedniego przewodnika.
Pewnie też nieraz, pomimo włożonej w planowanie pracy, asfalt po prostu się skończy lub wyrośnie przed Wami jakaś inna przeszkoda. Takie już nasze kolarskie życie.
Mimo to zachęcam Was do tworzenia własnych tras, eksplorowania bocznych dróg i jazdy poza utartym szlakiem. Przy odrobinie wprawy to naprawdę wielka frajda i bardzo wciągające zajęcie!
Paweł Nowakowski
2 Responses
Fajny artykuł, choć niestety akurat w mojej okolicy (Mazowsze) wspomniane OSM Cycle wcale nie jest dobrym źródłem informacji o nawierzchni. Może wreszcie ktoś kiedyś stworzy jakąś wiarygodną mapę z asfaltami…
Widzisz, to tego nie wiedziałem, po Mazowszu raczej jeżdżę na pamięć lub w grupie. Muszę to koniecznie sprawdzić 🙂 To prawda, brakuje takiej mapy, choć dynamika zamian nawierzchni też jest spora. Szczególnie w Polsce.