Garść przemyśleń.
Długo zastanawiałem się i odwlekałem napisanie drugiej części mojej historii. Liczyłem, że teraz będzie na to więcej czasu, ale jest zupełnie odwrotnie. Życie przyspieszyło, czas się skurczył, więc korzystając jeszcze z chwili, którą mogę przeznaczyć na pisanie, postanowiłem napisać część drugą, a może nawet trzecią. Po nich, historia napisze się już sama.
Powroty.
Gdy zaraz po ślubie przeprowadziłem się z Żoną do mojego rodzinnego domu w Józefowie, poczułem impuls, który skłaniał mnie do zmian swoim życiu. Po wielu latach udało mi się wreszcie znaleźć pracę w branży – w cateringu dietetycznym. Jako dietetyk, czułem się mocno skrępowany własną nadwagą, nawet nie tak bardzo widoczną. Zawsze wydawało mi się, że pracując w zawodzie kojarzonym z zdrowym stylem życie, warto prezentować wysoki poziom również swoją osobą.
Nie miałem pomysłu co z tym zrobić, więc poszedłem na siłownię, która akurat znajdowała się tuż nad moją pracą. Kilka sesji w tygodniu połączonych z cardio dawało całkiem przyzwoite rezultaty, a ja na nowo wkręciłem się w tą zabawę. Jednak czegoś mi brakowało, zawsze lubiłem dążyć do konkretnego celu, a tutaj sam „zdrowy wygląd” nie dawał mi takiej satysfakcji, przez co ciężko mi było wystarczająco się zmotywować.
A może rower..?
I tak właśnie padło na rower. To również Natalia bardzo mocno namawiała mnie na zakup rowerów, które zawsze miała w domu i często na nich jeździła. Zdecydowaliśmy się na dwa rowery crossowe. Ot takie „tyłkowozy” z elementami kolarstwa przygodowego. Pamiętam swoje pierwsze 20 km, to było to takie ekscytujące! Później wpadł mi do głowy pomysł, żeby kupić sakwy i podróżować. Finalnie podróże te były krótkie, ale sakwy crosso mam do dziś.
Potem przyszedł czas ma „kierunek prędkość”! Pierwszy licznik z czujnikiem do koła, pierwsza rejestracja aktywności na Stravie. I jakoś tak.. poszło. Wkręciłem się i już minimum 4 razy w tygodniu wsiadałem na rower, co najmniej na godzinę.
Może rower szosowy..?
W końcu ta prędkość i jej rejestrowanie na tyle mnie wciągnęły, że pomyślałem o zakupie roweru szosowego. Jednak ceny były zabójcze, bo przecież „kto wydaję 3 tys. złotych na rower?!”. Teraz się z tego śmieję. Ostatecznie kupiłem retro szosę na Shimano Exage. Jeździłem, coraz bardziej się wkręcałem i po pół roku jazdy przesiadłem się na Krossa Vento 3.0. Pamiętam jak się cieszyłem – „jak to lata!”
Kolarstwo już na tym etapie pochłonęło mnie na tyle, że poświęcałem dużą część dnia na jazdę na rowerze, a siłownię odstawiłem.
Im dalej w las…
Po około roku jazdy, natrafiłem na informację o naborze do teamu szosowego MyBike Road Team. Uznałem, że spróbuję. Akurat była jesień, więc dużo czasu aby popracować nad formą, może nawet pod okiem kogoś, kto się na tym zna. Na spotkanie przyszło sporo osób, a jednak moje „przeloty rowerowe” sprawiły, że moja kandydatura została zaakceptowana. Udało się!
To właśnie wtedy poznałem Maćka i Pawła, którzy są obecnie moimi partnerami w Na Osi – Trening & Dietetyka.
Na „profesjonalnie”…?
Czy Team zmienił moje życie? Trochę tak.
Poznałem Maćka, który jest moim trenerem do dziś. Pod jego okiem trenowałem całą zimę. Ustaliliśmy, że moje zamiłowanie do gór współgra z moim profilem kolarskim. A więc góry! Cele na rok 2019 to Klasyk Beskidzki i Tatra Road Race. Pod te założenia ciężko pracowałem całą zimę. I jak to ja, robiłem to sumiennie i „pod linijkę”.
Pierwszy wiosenny start w ŻTC Grójec był też moim pierwszym wyścigiem w życiu. Pojechaliśmy tam Team’owo, w pełnym składzie. Miałem duże aspiracje i oczekiwania, w końcu potrafiłem jeździć już 40km/h solo. Jednak ku mojemu zdziwieniu peleton zaczął z prędkością 50km/h +, a ja ze względu na totalny braku doświadczenia w takiej jeździe, wpadłem na trzecim zakręcie do rowu. Potem już, z poobijaną twarzą sunąłem samotnie do mety.
Klasyk beskidzki wypadł już lepiej, dojechałem w połowie stawki, uplasowałem się tuż za trenerem Maćkiem, byłem naprawdę szczęśliwy. Natomiast występ w Tatra Road Pace przerósł moje oczekiwania. Planowałem 5h jazdę, a całość udało mi się przejechać w 4,5h. Zameldowałem się w pierwszej 80tce stawki. To było bardzo dużo jak na pierwszy sezon.
Kolejne lata…
2019-2020
W tym czasie szlifowałem technikę, głównie próbowałem startów na Mazowszu. Postępy były widoczne, już w pierwszym sezonie uzyskałem FTP w granicach 4 W/kg. Forma cały czas rosła, niestety postępy w technice już bardzo powoli. Nigdy nie miałem dobrej koordynacji ruchowej. W grupie jeździłem „na gumie”, traciłem mnóstwo sił i nawet przy mojej dość dużej mocy, peleton zwykle odjeżdżał. Czułem się tym mocno zdołowany. Patrzyłem jak koledzy przywożą puchary, a ja nawet nie dojeżdżałem w peletonie. Łapałem kolejne dołki.
2019-2020
Rok błędów i kontuzji, z której na szczęście w końcu wybrnąłem. Potem Nowy Targ Road Challenge, na którym czułem się tragicznie. Niestety zbyt się „wycieniowałem” i zaliczyłem ogromny spadek mocy. Tatra Road Race zakończyłem na Ostryszu gdzie złapałem gumę. Nadal technika była moją bolączką, nie robiłem postępów. Praktycznie wszystkie ustawki kończyłem odpadnięciem z grupy.
Rok 2021
To był rok przełomowy. Forma była dobra, sylwetka i masa ciała wróciły racjonalnych wartości. Nogi były coraz mocniejsze, a technikę szlifowałem w Górach Świętokrzyskich. Niestety jazda w peletonie była zbyt trudna. Nie byłem w stanie tego poprawić i nadal odpadałem z grupy na płaskich wyścigach.
Mimo to zawody Tatra Road Race 2021 wyszły mi super! Zająłem 34 miejsce i uplasowałem się tuż za polską elitą. To było coś, byłem z siebie bardzo dumny!
A skąd pomysł na ultra..?
Końcówka roku 2021 to moment, w którym spróbowałem swojej pierwszej w życiu długiej jazdy. Sam na to nie wpadłem, kolega z Teamu zaproponował, że ruszymy z jego działki na długą wycieczkę. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że ludzie, którzy zawsze mną szarpali, po 200km nie mieli już siły, a ja wręcz przeciwnie, byłem w stanie jeszcze „naciągać grupę”. To dało mi do myślenia.
Na sam koniec sezonu pojechałem już na 300 km solo i wykręciłem średnią ponad 34km/h. Wielu moich obserwujących na Stravie napisało wtedy: „Spróbuj wyścigów ultra”.
Część trzecia…?
Miały być dwie, ale po raz kolejny trochę się rozpisałem. Zatem nie ma wyjścia i czeka Was jescze cześć trzecia mojej historii.
A podsumuje w niej wszystko co przytrafiło mi się już w segmencie ultra. I to na SOLO!
Damian Pazikowski