Doczekaliśmy się nowego, 2021 roku. Nadszedł czas na postanowienia noworoczne. Od dziś zapełnią się siłownie (a w zasadzie zapełniłyby się gdyby nie wirus), w nasze życie niczym tornado wejdzie sport, a domowe wagi każdego dnia będą pokazywały niższą wartość… Przynajmniej w teorii.
Prawie każdy z nas przechodził przez ten schemat. Niewielu udało się wytrwać w postanowieniu. Czemu? Ponieważ nie każdy wie…
…jak dobrze dobrać postanowienia noworoczne!
Kilka wiosen już przeżyłem. Nieuchronny proces upływu czasu ma swoje zalety. Pewne rzeczy z każdym rokiem widać wyraźniej, stają się coraz bardziej oczywiste i mniej skomplikowane. I nie chodzi akurat o poprawę jakości wzroku. Tu raczej postępuje regres. Chodzi o życiowy dystans do wielu spraw, poparty bagażem doświadczeń, oraz sporą paczuszką popełnionych błędów.
Na bazie powyższego śmiało mogę powiedzieć, że potrafię dość trafnie określić swoje postanowienia noworoczne. Udaje mi się je realizować już od kilku lat.
Nie od razu Rzym zbudowano.
W mojej ocenie największym błędem jaki popełniamy, gdy planujemy swoje postanowienia noworoczne, jest wytyczenie zbyt ambitnych celów do zrealizowania w krótkim czasie.
Na pewno łatwo sobie wyobrazić siebie samego jako noworoczny ideał, ale nie jest łatwo zmienić nawyki z dnia na dzień. A takie postanowienie noworoczne powinno być właśnie zmianą nawyków. Zmianą na takie, które pomogą nam stać się tym, kim chcemy zostać. I tu możemy mierzyć wysoko, serio. Nie ma rzeczy niemożliwych, są jedynie trudne do zrealizowania.
Góry można przenosić, z tym, że może zająć to trochę czasu…
Im trudniej, tym dłużej.
W zasadzie prosta zasada. Postanowienie noworoczne w stylu „chcę przebiec maraton” to super postanowienie. Z tym, że realizację trzeba osadzić w ramach własnych możliwości.
Jeśli nasza Strava mówi, że w mijającym roku nie przebiegliśmy nawet metra, jest niemal pewne, że może się nie udać przebiec maratonu w zaczynającym się roku. Poza tym maraton mierzy 42 kilometry 195 metrów, które trzeba przebiec na raz. A tu ani metra „na szafie”…
Duże cele rozmieniaj na drobne.
Wspomnianą wyżej górę w końcu przeniesiesz, ale najpierw sporo wiaderek trzeba napełnić. Maraton powinien być zwieńczeniem i celem ostatecznym. Na „pierwszy ogień” trzeba wziąć bieg na 5 kilometrów.
Już tłumaczę czemu:
- Początek naszych treningów będzie zakładał biegi w okolicy 45 minut. Czyli przebiegniemy około 6-7 kilometrów i zapewniam, że to zmęczy. W głowie powstanie myśl „nie ma szans, nie dam rady biec prze 42 kilometry”.
- Dość szybko (względnie) powinno udać się zbudować formę do startu w zawodach na 5km. Taki start na pewno poprawi naszą motywację do dalszych treningów.
- Osiągnięcie dobrego wyniku w biegu na 5km utwierdzi nas w przekonaniu, że małymi krokami można skutecznie budować formę sportową.
Gdy już to zrobimy, wystarczy na celownik wziąć bieg na 10km. Po kilku miesiącach osiągniemy i ten cel. Wtedy „połówka” i ostatecznie wymarzony maraton.
Prosty schemat. Małe kroki, które prowadzą do dużego celu. Być może zajmie to dwa lub trzy lata, ale tak zaplanowana droga cały czas daje satysfakcję z osiąganych „międzybaz” a to z kolei motywuje do dalszej pracy.
Jeśli od razu „wrzucamy” na ruszt pełen maraton, zapewne po miesiącu wrócimy na kanapę. Wiem co piszę!
Dodatki.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Każdy mały krok można podpierać kolejnym małym krokiem. Do naszych treningów biegowych można co jakiś czas dodać kolejną zmianę nawyków. Odstawienie napojów słodzonych. Taki banał, a na pewno dużo zmieni.
Wraz ze wzrostem naszej motywacji związanej z osiąganiem kolejnych małych celów, łatwo dodawać kolejne zmiany nawyków. Nie przytłoczą ilością i będą wydawały się naturalne.
W ten sposób po kilku latach nie poznamy się w lustrze. Sam przeszedłem tę drogę. Sport wszedł w moje życie dopiero w 2012 roku, gdy miałem już 32 wiosny na karku.

Byłem wtedy klasycznym kanapowcem, palącym papierosy i pijącym morze piwa. 113 kilogramów żywej (choć ociężałej i powolnej) masy. Z roku na rok stawiałem sobie małe, ale wyraźne cele. Osiągałem je i „podkręcałem” śrubę. Z każdym „sylwestrem” zmiany stawały się bardziej wyraźne a kolejne postanowienia noworoczne trafiały do rubryki „done”.
Dziś moje życie jest odmienione o 180°. Gdyby w 2012 roku ktoś mi powiedział, że mam „działać” na aktualnych zasadach, zapewniam, że nawet nie wstałbym z kanapy. Po prostu odcięłoby mi tlen ze śmiechu. Serio…
Reasumując.
Nowy rok to świetny moment aby zmienić coś w naszym życiu, ale nadmierny huraoptymizm nie wróży osiągnięcia celów. Lepiej przemyśleć, rozłożyć w czasie i cieszyć się sukcesami na miarę własnych możliwości. Może nie będą smakowały tak jak zdobycie mistrzostwa świata, ale na pewno będą lepsze od smaku piwa wypijanego na kanapie.
Zdrowego i dobrze przeżytego 2021 roku!
Maciek