O co w ogóle mi chodzi?!
Zgadzam się, tytuł może wydawać się nie do końca jasny, ale właśnie na tym mi zależało.
Zatem o co mi chodzi?
A o to, że bardzo często w mojej pracy z podopiecznymi spotykam się z pytaniami, a wręcz z oczekiwaniem tzw. „przyzwolenia dietetyka” na zjedzenie czegoś spoza planu, czegoś nie do końca zdrowego, np. fast-food’a.
Czy jadłospis jest tak rygorystyczny, że nie da się wytrzymać bez takich produktów?
Nie, po prostu takie pytania pojawią się od czasu do czasu. Im rzadziej się to zdarza, tym bardziej jestem pewny, że przygotowywane przeze mnie jadłospisy są zrównoważone i po po prostu smaczne.
No ale każdy czasem ma ochotę… „wciągnać maka”…
Codzienne odżywianie.
W tym paragrafie trochę się wytłumaczę.
Dietetyk musi.
Przygotowywana przeze mnie strategia żywieniowa uwzględnia w różnych okresach dostęp do dań gotowych. Są momenty, gdy jest na nie miejsce. Nie jesteśmy ascetami żywieniowymi, a życie jest za krótkie, aby odmówić sobie przetworzonych produktów np. na wakacjach.
Tworząc jadłospisy uwzględniam wiele produktów. Choćby boczek. Dla wielu osób uważany za produkt niewpisujący się w kanony zdrowego odżywiania, a dla mnie wręcz przeciwnie. Grunt to zdrowy rozsądek, trzy plasterki jako składnik roladek do obiadu, od czasu do czasu nie zaszkodzą.
Moją złotą zasadą, którą powtarzam na każdej konsultacji z podopiecznymi jest to, że każdy jadłospis powinien uwzględniać produkty, które lubimy. Ich wykluczanie rodzi złe relacje z odżywianiem. Zwykle gdy po jakimś czasie i tak sięgniemy po taki produkt nie zachowamy umiaru i zjemy pod tzw. „korek”.
Do meritum.
Jednak jak wspomniałem, każdy czasem chodząc (nawet ja!) po centrum handlowym poczuje zapach fast food’a. Nie da się dyskutować, że ten zapach jest kuszący, apetyczny i przyciąga. Rodzą się myśli w głowie, a może bym zjadł, przecież zrobiłem dziś dwugodzinny trening.
I wtedy zwykle wyciąga się telefon i pisze do dietetyka.
„Damian, mogę dziś zjeść kanapkę drwala?”
Takie pytania zawsze trochę mnie frustrują. Nie wiem za bardzo co odpowiedzieć. Niezgodne z praktyką mojej pracy jest odpowiedz „Nie, nie możesz”. Z drugiej strony, jeśli podopieczny oczekuje spadku masy ciała zgodnie ze swoim celem, taka kanapka i frytki mogą zniwelować cały tygodniowy deficyt. Waga nie spadnie, a wina będzie.. dietetyka.
Co w takim przypadku zwykle robię? Odpowiadam uwzględniając za i przeciw.
„Tak, możesz jeśli naprawdę czujesz ochotę, ale pamiętaj, jesteśmy teraz w okresie, w którym taki posiłek znacznie zaburzy proces realizacji Twoich celów. Decyzję pozostawiam Tobie, podejmij ją z pełną świadomością konsekwencji”.
Nie muszę chyba mówić że dla 99% podopiecznych taka odpowiedź nie jest zadowalająca?
Oczekiwali zupełnie innej odpowiedzi, liczyli że „pozwolę” i jeszcze obędzie się to bez konsekwencji..
Podsumowanie i wnioski.
Zacznijmy od tego, że jako dietetyk nie posiadam kompetencji, aby komuś czegoś zabronić, a tym bardziej do czego zmusić. Plan żywieniowy wraz z całą strategią, którą tworzę z podopiecznym, to nie mój plan. To nie ja będę go realizował każdego dnia. Ja tylko nadaje właściwy kierunek oraz uwzględniam uwagi, sugestie oraz preferencje podopiecznych. Plan modernizuje wg. odczuć i dopasowuje, tak aby był jak najbardziej elastyczny w stosunku do potrzeb.
Wg. mnie racjonalny plan to taki, który jesteśmy w stanie zrealizować każdego dnia i nie budzi w nas frustracji.
Jeśli jednak nachodzi Cię ochota na fast food’a i wiesz, że znacznie poprawi Ci to nastrój i jest dla Ciebie ważne w tym konkretnym momencie, to nie pytaj swojego dietetyka. Po prostu zjedz biorąc pod uwagę konsekwencje swoich działań. One nie znikną, niezależnie od tego czy dietetyk wyda Ci to „psychiczne zezwolenie”. To tylko pozwoli Ci lepiej się poczuć, ale zrzuci pełną odpowiedzialność za Twoje czyny na drugą osobę.
Chyba sam rozumiesz, że jest to trochę niesprawiedliwe…?
Damian Pazikowski
Dietetyk sportowy i kliniczny