Dlaczego ultra?
Po kilku latach ścigania w wyścigach szosowych nie byłem zadowolony z balansu zaangażowanie/wysiłek vs wyniki.
Niestety wyścigi szosowe (do 4h) mają to do siebie, że można pracować naprawdę ciężko, jednak predyspozycje genetyczne i uwarunkowania fizyczne zawsze biorą górę. Ciężka praca owszem jest ważna, ale jeśli chcesz się wspiąć na ten najwyższy szczebel potrzebujesz „tego czegoś”. Ja tego nigdy nie miałem. Za to zawsze cały okres przygotowawczy był idealny. Dosłownie, dla mnie wykonanie założeń na 100% nie jest żadnym wyzwaniem. Ja to po prostu kocham.
Ale to nie wszystko.
Zawsze lubiłem jeździć. W okresie przedstartowym (jak przed Tatra Road Race) dostawałem „kaganiec” od Trenera. Trzeba było wypoczywać, jazdy były krótkie, a treningi 6-7h nie były w ogóle potrzebne w planie, skoro docelowy wyścig zamykał się w czterech godzinach.
No i mój profil mocy. Nigdy nie byłem w stanie odpowiedzieć na szarpnięcia, gubiłem peleton, ale gdy w grę wchodziła długa, mocna równa jazda… To mało kto był w stanie dotrzymać mi kroku.
Nie zapomnę wspomnieć o jeździe w grupie, która nie jest dla mnie komfortowa.
Mimo, że sezon 2020, gdzie udało mi się zająć miejsce 37/300 na Tatra Road Race był udany, jednak zdecydowałem, że spróbuję czegoś nowego.
Wspólnie z trenerem zdecydowaliśmy się na ultra.


Okres przygotowawczy przed ultra sezonem.
Zaczęliśmy od bazy. Długie „dupogodziny” na trenażerze. Dla niektórych to utrapienie, a ja… naprawdę to lubię. Nie przeszkadza mi trenażer, wiem jak jest ważny, więc kolejno biłem rekordy przejechanych godzin. Zdarzały się nawet 8-śmio godzinne jazdy i przeloty 300 km na Zwift. Gdy na zewnątrz zrobiło się cieplej stopniowo próbowałem dystansów ultra, 300, 400, a na koniec 500 km. Zahaczyłem również o bardzo ważną w ultra jazdę w nocy.
Lubię rutynę. Naprawdę. Dla mnie może być jak w wojsku. Sztywny plan dnia, a w nim długi trening i jestem szczęśliwy. Koniec, kropka.
Pierwszy sprawdzian miał nadejść dość wcześnie, był to organizowany przez Na Osi vEveresting na Zwift, gdzie chciałem złamać 10 h, czyli czas, który dla wielu osób jest nieosiągalny.

vEveresting czyli pierwsze ultra wyzwanie.
Był stres, mimo, że to wyzwanie charytatywne.
Ten stres raczej wynikał z pewnego rodzaju dowartościowania w sporcie. Zawsze chciałem być w czymś najlepszy. Samo wydarzenie odbiło się szerokim echem i bardzo dużo osób z całej polski dołączało do wspólnego kręcenia.
Udało mi się uzyskać czas 9.06 h, co po rejestracji w hall of fame vEverestingu dało Rekord Polski i 42 wynik na świecie. Byłem zadowolony, szczególnie, że kolejne osoby ukończyły z czasem nie niższym niż 10.5h.
Ale prawdziwy sprawdzian miał dopiero przyjść.

Maraton Podróżnika 2021 – #1
Pierwszy wyścig ultra. Nie wiem czy był to dobry wybór, ale covid mocno poprzestawiał kalendarz sezonu. Byłem głodny startu, a był już czerwiec.
Zapadła decyzja.
Maraton Podróżnika to 515km i 6.2km w górę po Bieszczadach, w formule samowystarczalności. Bardzo trudny wyścig, szczególnie, że prognozowane były burze.
Stres osiągnął poziom zenitu, to tutaj wirtualny ultrakolarz miał stać się tym prawdziwym.
Akurat tak się złożyło, że ruszałem z ostatniej grupy startowej, wśród samej „śmietanki”. Zwykle najmocniejsi startują na końcu, ponieważ i tak kończą pierwsi.
Ten wyścig miał dać jedynie doświadczenie, jak i zresztą cały sezon 2021.
Pamiętam jak po 130 kilometrach, gdy zostało nas 4-ech zaproponowałem Mariuszowi Marszałkowi współpracę do mety. Spojrzał na mnie kątem oka i nic nie odpowiedział. Wiedziałem, że palnąłem bez sensu. Mariusz ma bogatą przeszłość w juniorach i jechał już wiele maratonów, nawet liczących 1000 km.
Miałby po ledwie rozgrzewce układać się z takim „świeżakiem”?
Po 200 km, gdzie zaliczyliśmy już trochę gór, zostało nas dwóch. Mariusz próbował mnie zerwać, ale bezskutecznie. Wtedy też podjęliśmy decyzję o współpracy.
Dlaczego byłem chętny? Wiedziałem, że nocą będzie burza, a nie do końca wiedziałem jak sobie z tym poradzić. On miał doświadczenie.
Nie ukrywam, że przez tą noc to on mnie przeprowadził. Bez niego by się nie udało, ja za to odpowiedziałem mocną pracą do końca na przodzie. Nie zapomnę jak siedząc na mecie powiedział mi „masz nogę chłopie”. Dużo te słowa dla mnie znaczą do tej pory.
Ukończyliśmy z czasem lekko powyżej 17 h i wzbudziliśmy nie lada podziw na mecie, tym, jak odstawiliśmy resztę stawki.
Mimo wszystko bez oprawy podium, ten sukces nie miał dla mnie, aż takiego znaczenia.
Dlaczego?
O tym opowiem w akapicie poniżej.


Pierścień Tysiąca Jezior 2021 – #1
Wyścig z cyklu Pucharu Polski Ultra, który cechuje się najlepszą oprawą. Po Bałtyk – Bieszczady, ma chyba też najwyższy prestiż. To 610 km po Warmii i Mazurach, gdzie nigdy nie jest płasko, a asfalty nie są najlepsze.
Jednak z perspektywy całego sezonu muszę przyznać, że był to dla mnie chyba największy sukces. Jeszcze w tym momencie nikt mnie nie znał. Nie miałem punktów w rankingu, więc nie ruszałem z końca stawki, a więc aby powalczyć musiałem całą trasę uciekać. To zawsze trudniejsze.
Pamiętam jak na odprawie technicznej dzień wcześniej, zostałem poproszony przez Adriana Żółkiewicza o zrobienie zdjęcia jemu i tym, co zawsze meldują się pierwsi i zgarniają podium.
Sam wyścig był dla mnie potwornie ciężki. Pojechałem wszystko co miałem od startu. Moja relacja jest dostępna tutaj.
O czym chce tutaj wspomnieć?
O mecie. Jedna z najważniejszych chwil mojego życia. To było to co przewijało się przez moje marzenia, często te które uważałem, że są nie do zrealizowania.
Gdy dowiedziałem się, że uzyskałem najlepszy wynik w całym wyścigu uśmiechnąłem się, udzieliłem wywiadu i poszedłem do namiotu.
A tam wszystkie emocje, cały nagromadzony stres puścił. Zadzwoniłem do Żony i poryczałem się. Siedziałem tam dobre kilka minut niedowierzając, że to zrobiłem.
Podczas dekoracji przeżyłem chwile, których nigdy nie zapomnę.
To zawsze było to uczucie, gdy patrzyłem z boku w sezonie 2020 na dekoracje kolegów z team’u. Z… tak… z zazdrością.
Teraz to ja byłem w centrum uwagi. To o mnie mówiono. Może i to niedojrzałe, ale spełnić marzenia z dzieciństwa, polecam każdemu!
Nie wstydzę się tego powiedzieć. Dowartościowałem się i zyskałem pewność siebie w sporcie. O to walczyłem na każdym treningu.

Małopolska 500-ka – #1
Zupełnie inny wyścig z perspektywy dwóch poprzednich.
505 km i 5.5 km w górę. Pełna relacja tutaj.
I to nie dlatego, że to Małopolska i góry, ale dlatego, że jechałem z innym nastawieniem. Po dwóch wyścigach gdzie odkrywałem się z cienia, tutaj jechałem wygrać. To był cel sezonu i wyścig, do którego budowaliśmy formę.
Udało się. Osiągnąłem naprawdę wysoką przewagę i pobiłem rekord czasu przejazdu trasy (16.43h).
To była ta kropka nad i, jechać z nastawieniem na zwycięstwo to potworna presja, ale też i ogromna satysfakcja.
Jak powyżej wspomniałem, to zupełnie inne uczucie wygrać, gdy nikt się tego nie spodziewa, a zupełnie inne wygrać gdy oczekiwania były tak wygórowane.
Dodatkowo wisienką na torcie była duma, ogromna duma, gdyż na mecie oczekiwała mnie moja wspaniała, wspierająca Żona. Czułem się dosłownie nieśmiertelny i mogłem przenosić góry. Moja radość sięgnęła zenitu.
O tą chwilę walczyłem cały sezon.


Ultra Time Trial 24h – #2
Wyścig kompletnie nie planowany. Miałem wystartować we wrześniu w Mistrzostwach Polski w ultramaratonach kolarskich 1001 km, ale organizator odwołał wyścig. Gdy się dowiedziałem, byłem akurat tydzień po małopolskiej 500-ce i pakowałem się na urlop. Mimo wszystko miałem niedosyt i nie chciałem tak kończyć tego sezonu. Brakowało mi tego jednego startu w sierpniu, żeby czuć pełnie satysfakcji.
Rozważałem Tour The Pomorze i Ultra Time Trial. Z jednej strony UTT był tydzień po urlopie bez roweru, więc kompletnie nie wpisywał się w plan, z drugiej strony Tour The Pomorze to ogromne koszty i duży problem logistyczny (1600 km samochodem).
Wygrały względy finansowe i zdecydowałem się na UTT.
Tłumaczyłem sobie, że nie jadę kompletnie po zwycięstwo, nie mam roweru czasowego, trasa jest płaska, a ja jestem lekki. Głównym celem było dołożyć kolejną cegiełkę w obciążeniu i spróbować jazdy 24 godzinnej.
Przez pierwsze 500 km próbowałem utrzymać relatywnie niewielką stratę do Czarka, którego umiejętności, parametry sylwetki jak i rower czasowy robiły przewagę. To sprawiło, że 500 km zrobiłem w rekordowym czasie 14.33 h. Liczyłem, a raczej łudziłem się, że Czarek osłabnie w drugiej części rywalizacji.
Tak się nie stało, to ja osłabłem i złapałem „bombę”, głównie ze względu na intensywność wysiłku. Ostatnie 10 h to była potworna walka z organizmem i jego wycieńczeniem. Ale z perspektywy powiem, że „warta zachodu”.
Udowodniłem sobie, że potrafię przełamać wszelkie granicę i jeździć na potwornym wycieńczeniu.
Samo UTT zakończyłem na 2 miejscu z V-ce rekordem Polski w jeździe 24 godzinnej. Uzyskałem dystans 768km, a Czarek był po prostu poza zasięgiem. I szczerze mu gratuluje!

Podsumowanie i plany na rok 2022.
W tym sezonie wziąłem udział w czterech ultra maratonach kolarskich. Trzy razy wygrałem i raz byłem drugi. Byłbym głupcem gdybym był niezadowolony. Spełniłem swoje marzenia z dzieciństwa, przeżyłem piękne chwile, poznałem fantastycznych ludzi jak i zebrałem wiele doświadczenia.
Nie ma w tym „grama” niedostytu, który zawsze siedział mi w głowie w poprzednich latach. Nie, nie mogłem lepiej, a zrobiłem więcej niż planowałem.
Czy było lekko? Może się tak wydawać z relacji, ale ultra sport, gdy walczysz o najwyższe lokaty, jest to wysiłek, jaki ciężko zobrazować słowami. Potworna walka z granicami organizmu. Zwykle 10 dni zajmuje mi aby w pełni dojść do siebie. Kilka bezsennych nocy, gorączka, dreszcze, osłabienie organizmu.
Jako podziękowanie za te piękne chwile, w połowie sierpnia zorganizowałem wraz z fundacją Zajedź Raka charytatywny everesting na Warszawskim mikro podjeździe – Agrykoli. Również zakończył się sukcesem. Zbiórka się udała.
Teraz krótko o planach.
Wraz z sukcesami przyszły ogromne oczekiwania czyli apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ja tak po prostu mam i nie jestem w stanie tego zahamować.
Cel na sezon 2022 to wygrać cały Puchar Polski w Ultramaratonach Kolarskich i pobić kilka rekordów tras.
Cel wygórowany, ale wiem z obecnej perspektywy, że realny.
Pozostało tylko jeszcze więcej i mocniej trenować, a o to się nie boję, uwielbiam ciężką pracę nad własną formą.
Damian Pazikowski
Dietetyk i ultrakolarz