To zależy.
Nie przepadam za używaniem tego stwierdzenia, ale w tej konkretnej sytuacji jest ono całkowicie trafne.
Stawiamy na szali dwa podejścia do budowania formy sportowej.
Pierwsze to osoba nastawiona na konkretny cel, gdzie 1-5% lepszy wynik na zawodach ma ogromne znaczenie. Po prostu zawodowiec lub jak to się ostatnio zwykło mówić „PRO Amator”.
Drugie to osoba, która poza rowerem ceni sobie również inne aspekty życia. Obóz kolarski to moment gdy może sobie pojeść, pobawić się, a przy tym bardzo mocno zmęczyć. Myślę, że ta postawa dotyczy ok 3/4 osób, które trafiają na nasz blog.
Można byłoby wyróżnić jeszcze trzecie, czyli chęć połączenia dwóch powyższych postaw, ale wydaje mi się, że dotyczy zbyt małego odsetka przypadków, aby warto było to rozwijać.
Poniżej postaram się przedstawić kilka „za i przeciw” w stosowania obu opcji.
Zawodowiec a’ka PROamator
Tu sprawa jest dość prosta. Taka osoba przeważnie jedzie na obóz w konkretnym celu. Ma wszystko dopasowane, wytyczone trasy, zaplanowane treningi oraz.. ustalone odżywianie.
Nie jest to dla niego forma wakacji, a po prostu obóz kolarski = czas budowania formy sportowej. Nie ma przerw na zwiedzanie, długich wizyt w kawiarniach, a głównie wykonanie założonej jednostki treningowej.
Lepiej aby taki kolarz nie korzystał z bufetu hotelowego, ale miał własną kuchnię w miejscu noclegu i posiłki przygotowywał sobie sam. To zapewni optymalizację efektów poprzez dokładne periodyzowanie treningów i odżywiania. Oczywiście nie muszę wspominać o wadzę kuchennej, którą warto zabrać ze sobą.
Pozwoliłbym sobie tutaj tylko na to, aby wykorzystywać regionalne produkty jako zamienniki tych.. z kraju w którym mieszkamy. Jeśli jesteśmy np. na Cyprze, warto pieczywo wymienić na ich regionalne pity, twaróg na ten „ich”, a z owoców suszonych wybierać daktyle. Jeśli makroskładniki, a co za tym idzie cała wartość kaloryczna będzie się zgadzać, powinno być w porządku.
Suplementacja. Warto całą suplementację, którą stosujemy na co dzień zabrać ze sobą. Kreatyna, cytrulina, szejki potreningowe. To nasze „must have”.
Wieczorami można pozwolić sobie na chwile relaksu, ale odżywianie raczej nie będzie uwzględniać zbyt dużej ilości „comfort food”.
Amator z aspiracjami..?
Wszyscy którzy tu zaglądają są fanami dwóch kółek (tak myślę). Jeżdżą, trenują, trzymają się założeń dietetycznych. Jednak na taki obóz kolarski mogą pozwolić sobie 1-2 razy do roku, a w wielu sytuacjach zabierają też rodzinę i łączą wakacje z rowerowaniem.
Pominę kwestie treningów, które u takich osób nigdy nie wychodzą jak założone, a kończą się na dużo dłuższych i kilka razy cięższych jednostkach.
Na takim obozie tzw. „przepał kaloryczny”, czyli po prostu zapotrzebowanie energetyczne jest ogromne. W moim przypadku w ciągu 7 dni na Cyprze wyniosło prawie 40 tysięcy kalorii. W zaokrągleniu to daje prawie 6 tysięcy kalorii na dzień. To bardzo dużo, powiedziałbym, że nawet nie do przejedzenia dla 70 kg kolarza. Biorąc pod uwagę zastosowanie podstaw zbilansowanego odżywiania, ciężko przekroczyć ten próg.
To właśnie tutaj zaleciłbym stosowanie podstaw zbilansowanego odżywiania. Korzystając z bufetów hotelowych, możemy komponować posiłki wizualnie. Około 25% produktu białkowego, 25-30% produktu tłuszczowego, a reszta z węglowodanów. Porcja warzyw lub owoców i gotowe. Jemy do syta, dbając o to, aby nie chodzić głodnym, gdyż deficyt energetyczny będzie narastał… jak i przemęczenie z dnia na dzień. Nie odmawiałbym sobie wizyt w kawiarniach i próbowania nowych smaków, choć mimo wszystko zachowałbym delikatny umiar. Zadbał, aby posiłki przed jazdą na rowerze były lekkostrawne, a po (szczególnie ten pierwszy), możliwie pozbawione tłuszczu. Suplementów bym nie zabierał, straty będą niewielkie jeśli na tydzień zaniechamy stałej suplementacji.
Pojawia się pytanie… co stracę?
A straty będą. Czy to ze względu na brak dokładnych wyliczeń i możliwe niedoszacowanie, czy też na lekkie przeszacowanie składników. Nie będziemy regenerować się tak jak we wzorcowym planie, nie będziemy mieli takiej samej mocy. Ataki na KOM’y, też mogą nie wyjść.
Jednak czy straty będą duże?
Rzekłbym, że na naszym amatorskim poziomie bardzo małe. Choć nie zapominajmy, że często zmieniamy mostek na sztywniejszy, który kosztuje średnio kilkaset złotych więcej… a więc, te marginal gains mogą mieć dla nas znaczenie.
(Nie)dietetyczny obóz kolarski – Podsumowanie.
Sam jestem osobą, która bardzo PRO podchodzi do tematu budowania formy sportowej. Jednak na takim obozie, jaki miał miejsce w marcu, trochę „popuściłem lejce”. Dałem sobie odpocząć. Nie tyle fizycznie, ale psychicznie od całego rygoru dietetyczno-treningowego. Robiłem spontaniczne treningi, jadłem do syta, często nawet „pod korek” i nie odmawiałem sobie próbowania nowych rzeczy. Nie wziąłem suplementów, jedyny który stosowałem to kofeina zawarta w kawie.
Co przywiozłem z takiego wyjazdu?
Masę wspomnień, zregenerowaną głowę oraz zmęczone nogi. W mojej opinii wszystko się zgadza.
Może i mogłem coś więcej z siebie wycisnąć, ale dla mnie takie obozy to również forma wakacji i zawsze będę się starał łączyć przyjemne z pożytecznym.
Wybór i decyzja należą do Ciebie.
Damian Pazikowski
Dietetyk sportowy i kliniczny