Dlaczego piszę o sobie?
Jestem trochę skrępowany. Ostatnio na spotkaniach dotyczących sponsoringu w sprawie bicia rekordu świata, zapytano mnie skąd ja się w ogóle wziąłem? Kiedy opowiedziałem swoją historię, usłyszałem, że to niezły materiał na film. Że warto o tym opowiedzieć, jako o przypadku od „grubasa do ultrasa”, ale żeby nie kraść pomysłu – „od nadwagi do ultrakolarza” czy jakoś tak…
Zatem opowiem Wam dziś o sobie.
Od czego zacząć?
Nazywam się Damian Pazikowski, mam 33 lata, mieszkam w Józefowie pod Warszawą… Wróć, nie tak!
Nazywam się Damian i jestem ultrakolarzem…. Znowu nie tak!
Zacznę zupełnie inaczej. Opowiem Wam dzisiaj jak to jest być małym grubaskiem ze słomianym zapałem. Nie będę owijał w sreberka, nie będę pisał wzniosłych cytatów (i tak tego nie umiem). Napiszę jak było i jak jest. Co dokładnie wydarzyło się w moim życiu i jak to się stało, że stoję w tym miejscu.
Mam nadzieję, że ci, którzy to przeczytają, wiedzą już w jaki sposób piszę. Nigdy niczego nie ukrywam, nigdy nie przyrównuję się do super bohatera, w trakcie wyścigów płaczę, krzyczę i rzucam „mięsem”…
Aaa! No i ciągle jem!
No to do dzieła!
Słomiany sportowiec.
Mały Damian to idealny przykład pokolenia „dziecka internetu„. Urodziłem się w czasach, gdy komputer i gry były już łatwo dostępne. Niemalże całe swoje dzieciństwo spędziłem przed ekranem komputera, sam, w totalnym bezruchu, może z kilkoma sportowymi epizodami.
Epizody marzeń.
Marzyłem aby być sportowcem, stać na podium, wyobrażałem sobie te chwile bardzo często. Pragnąłem być podziwiany i budzić respekt. Te tłumy kibicujących osób, dumni rodzice… ahhh jak ja sobie to przypomnę…
W szkole na W-F’ie był tenis stołowy. Mały Damian idzie do Decathlonu, kupuje najlepsze paletki, piłeczki, stół do gry (miałem ogromne wsparcie rodziców, którzy kupowali mi wszystko) i zaczyna grać. Gra, gra, gra, mijają 2 tygodnie i Damian wraca do komputera.
Piłka nożna! No kto nie grał w piłkę? Oczywiście jako chłopak z dość dużą nadwagą stałem na bramce. Strój, rękawice, buty i trenujemy piłkę. Kolejne 3 tygodnie i wracam do komputera.
Karate! Strój, rękawice, zajęcia. Akurat tutaj spędziłem trochę więcej czasu, ale nic, a nic nie robiłem postępów. Nie wiem do końca czy to był brak zapału, czy chęci, czy wrodzonych umiejętności, ale karate porzuciłem po dwóch latach.
I tak to się kręciło. Próbowałem naprawdę wielu sportów, które uprawiałem góra miesiąc i wracałem do komputera. Do około 18 roku życia ze sportem miałem trochę wspólnego, ale zwykle były to epizody. Za to sprzętu sportowego miałem tyle, że mógłbym obdarować niejedną wioskę olimpijską.
Słomiany sportowiec i otyłość.
Tak. Otyłość to bardzo ważna część mojego dzieciństwa. Wiele osób mówi, że na przestrzeni lat się zmieniłem, ale uwielbienie jedzenia zostało do dziś.
Zawsze kochałem jeść.
Ciągłe jedzenie niestety niosło za sobą konsekwencje. Już od ok 6-8 roku życia (wiem to głównie z opowieści rodziców) byłem gruby. Szczerze mówiąc to nieprzyjemne uczucie. W szkole zawsze outsider, ciężko było znaleźć przyjaciół, nie pamiętam żebym kiedykolwiek był w centrum uwagi.
Epizody napadowego jedzenia.
Chowanie słodyczy itp. Tak, ja mam to wszystko za sobą i wiem co to znaczy. Zapewne teraz pomaga mi to w pracy, bo wiem z czym zmagają się osoby z otyłością i jak się czują. Łatwiej mi do nich dotrzeć i zrozumieć. To naprawdę beznadziejne z obecnej perspektywy, no ale cóż, chyba każdy żałuje czegoś ze swojego dzieciństwa.
Słomiany sportowiec, otyłość i charakter.
Jak wspominałem powyżej, nie zdarzało mi się być w centrum uwagi rówieśników. Skłamałbym mówiąc, że to tylko kwestia otyłości. Po prostu taki mam charakter, jestem typem samotnika, który najlepiej się czuję w swoim, hermetycznym środowisku. Zresztą do tej pory otaczam się nieliczną grupą osób, a poznawanie nowych ludzi zawsze przychodzi mi z trudem. Średnio odnajduję się w dużych skupiskach ludzi, od razu włącza się czerwona lampka, aby się ewakuować. Wiele osób to denerwuje i frustruje. Mimo wszystko staram się i na tym polu wychodzić ze strefy komfortu. Jednak przychodzi mi to z trudem. Jeśli bym mógł, to na pewno wolałbym być towarzyską osobą, ale to nie takie proste.
Drugi element to tzw. zerojedynkowość. To towarzyszy mi to od lat młodości i ci bardziej uważni dostrzegli to pewnie już w akapicie powyżej. Albo angażuję się w stu procentach, albo nie robię nic. Albo zostanę najlepszym bramkarzem na świecie, albo w ogóle nie będę uprawiał sportu. To bardzo podcina skrzydła, szczególnie jeśli rzeczywiście się angażujesz, nie jesteś cierpliwy, a efekty przychodzą bardzo powoli lub w ogóle.
Co dalej?
No to mamy niezły mix. Skąd w takim razie jestem w tym miejscu gdzie teraz? Dlaczego ultrakolarstwo?
Ciężko mi w tym momencie odpowiedzieć. Myślę, że warto jeszcze wspomnieć o okresie, w którym jako dojrzały, pełnoletni chłopak z aspiracją do bycia kulturystą i dietetykiem, kroczyłem do lat 25-tych, a potem już bez tych aspiracji, do lat 30-stych.
Damian kulturysta i dietetyk.
Po liceum trzeba było podjąć decyzję, co dalej zrobić ze swoim życiem. Lubię jeść, mam nadwagę, więc może coś zmienię w swoim życiu… jednocześnie studiując? Padło na dietetykę, a konkretnie naukę o żywności i żywieniu na SGGW.
Połączyłem to ze sportem. Pierwszy raz robiłem coś dłużej niż kilka tygodni (pomijając karate), a była to kulturystyka. Trenowałem bardzo dużo na siłowni, interesowałem się odżywianiem. Udawało mi się nawet trochę zbudować swoją sylwetkę.
Patrząc z obecnej perspektywy chyba wtedy pierwszy raz w życiu zbudowałem w sobie nawyk regularności. I pamiętam, że bardzo go polubiłem. Reżim dietetyczny i treningowy, suplementacja – prawie jak w wojsku, a to mi się podobało!
Szybko pojawiły się aspiracje, chciałem zostać kulturystą i stanąć na scenie. Tzw. focus był ogromny, poświęcałem każdą wolną chwilę na to aby być lepszym. Momentami podążało to w bardzo złym kierunku. Pamiętam jak przy wigilijnym stole jadłem swoje jedzenie z pojemnika, zamiast odpuścić choćby na jeden dzień. Chodziłem do restauracji z własnym jedzeniem, odpuszczałem spotkania towarzyskie, imprezy. Tam często był alkohol, a to szkodzi sylwetce. Unikałem wszelkich pokus.
Efekt tej przygody był taki, że każdy chwilowy rozbrat z reżimem powodował znaczne pogorszenie mojego wyglądu (ze względu na moją miłość do jedzenia). A moja sylwetka w stosunku do zaangażowania, znacznie odbiegała od tego, co prezentowali medaliści na scenie kulturystycznej.
Po 5 lub 6 latach, już dokładnie nie pamiętam kiedy, dałem sobie spokój. Uznałem, że mogę próbować i walczyć, ale to zawsze będzie zbyt mało, do tego by zostać światowej klasy kulturystą. Nie czerpałem już z tego satysfakcji. Zawsze byłem zero-jedynkowy, czyli albo wszystko, albo nic.
Damian i jego rozbrat ze sportem i dietetyką.
Tak, był taki okres! Nastał w moim życiu moment, gdy dałem sobie spokój ze sportem. Absolutnie. Poznałem też wtedy moją Natalię. Związek, ślub, wspólne mieszkanie. Trwało to około 2 lata, przez które jak widać, zapuściłem się. To był też ten okres, gdy mimo studiów dietetycznych, znalezienie pracy w branży było bardzo trudne, a ja dodatkowo nie miałem do tego motywacji. Pracowałem po biurach, magazynach.
Kolejna pasja – motoryzacja.
Pierwsze w moim życiu auto, to niemiecki, niezawodny Golf II. Pamiętam, że na przestrzeni dwóch lat, to leciwe, ponad 30-letnie auto przeżyło wyżyny swojego funkcjonowania. Nowa blacha, silnik, mnóstwo pieniędzy. Dało nawet radę dotrzeć do Niemiec, gdzie pracowaliśmy przy zbiorach szparagów. Cała podróż w obie strony to prawie 2500 kilometrów!
A rowery?
Po ślubie przeprowadziliśmy się z żoną do Józefowa. Kupiliśmy sobie rowery crossowe Kands Maestro… No i na tym skończę część pierwszą opowieści, a przygoda z rowerem zacznie się w drugiej!
Dowiecie się też, co ma wspólnego słomiany sportowiec z tendencją do tycia… z ultrakolarstwem!
Damian Pazikowski
2 Responses
Super tekst, czekam na część druga 😉
Dzięki! Piszę się!